Sensacja, thriller i political fiction

Tomasz Grodzki – znany lekarz – chirurg klatki piersiowej i transplantolog, profesor nauk medycznych. Ale także wytrawny polityk, senator, Marszałek Senatu. Honorowy Ambasador Szczecina. Do tej notki biograficznej od dwóch lat powinno się także dopisywać jeszcze jedno – pisarz. W 2023 roku zadebiutował na polskim rynku literackim książką pt. „Depopulacja” – powieścią sensacyjną z elementami thrillera i political fiction. Kilkanaście dni temu ukazała się jej kontynuacja – „Rosyjska ruletka”. W rozmowie z Magazynem Prestiż prof. Grodzki opowiada o kulisach powstania obu powieści, ile jest w nich faktów i osobistych przeżyć a ile fikcji oraz czy doczekamy się wywiadu – rzeki w którym opowie o medycynie, polityce, życiu i jak sam mówi: „parę rzeczy można by tam sprzedać z dobrym pieprzem”.

Cóż takiego się wydarzyło, że znakomity lekarz, doświadczony polityk m.in. Marszałek Senatu nagle postanowił zaprezentować światu swoją inną twarz i zajął się literaturą z gatunku political fiction?

Korzenie tego sięgają jeszcze liceum. Miałem zaszczyt ukończyć prestiżowe szczecińskie liceum ogólnokształcące nr 2, czyli tzw. „Pobożniaka”. Chodziłem do klasy matematyczno-fizycznej, w której większości uczyli się przyszli inżynierowie, chemicy, ludzie techniki. Czasami więc pomagałem kolegom pisać różne wypracowania. Jakiś więc rys humanistyczny u mnie był. A jak patrzyłem na lata mojego życia, dość ciekawe, bo zdarzyły się w nim i epizody pracy na statkach i “wilcze bilety” od ówczesnej Służby Bezpieczeństwa, jakaś kariera później, to namawiano mnie, żebym to wszystko przelał na papier jako memuary. Ale nie czułem się jeszcze do tego gotowy. Zresztą nie przepadam za opowiadaniem o sobie. Natomiast narodził się w mojej głowie pomysł na książkę. I tkwił on sobie w niej, aż przyszła pandemia. Musiałem jeździć do Warszawy jako Marszałek Senatu, bo ta instytucja, choć w ograniczonym stopniu, zwłaszcza na początku, ale jednak funkcjonowała. Za to po południu w stolicy nie było kompletnie co robić. Wszystko było zamknięte. Mając więc zadziwiająco dużo czasu, jak na mój tryb życia, zacząłem pisać pierwszą książkę. I w ten właśnie sposób powstała “Depopulacja”. Później nastąpił czas procesu wydawniczego. I okazało się, że napisanie manuskryptu, to jest dopiero początek drogi. Ale dobrnęliśmy do końca i książka ukazała się na rynku ponad dwa lata temu.

Jak na nią zareagowano?

Miałem dość pozytywny feedback od różnych ludzi, namawiali mnie, do dalszych działań w tym kierunku. W wydawnictwie zamówili drugą i trzecią część. Ale pisanie kolejnego tomu – “Rosyjskiej ruletki” już było trudniejsze. Bo życie, zwłaszcza to polityczne, po 15 października 2023 roku zupełnie się zmieniło. Pojawiły się inne obowiązki, jestem m.in. szefem komisji do spraw Unii Europejskiej i wiceprezydentem jednego z komitetów Zgromadzania Parlamentarnego NATO. Do tego dochodzą obowiązki senackie. Dlatego pisanie drugiej książki, która jest nawiązaniem do pierwszej, było już trudniejsze. Zwykle odbywało się to między godziną 23 a pierwszą w nocy, bo jestem raczej „nocnym markiem”. Taka jest więc geneza tych książek. Podsumowując – pierwsza wynikała ze swego rodzaju potrzeby przelania pewnej opowieści na papier, bo wydawało mi się, że może być ciekawe dla czytelników. Tam jest i medycyna, i polityka, i różne inne ciekawe rzeczy. A druga to już zamówienie wydawnictwa. Wymyśliłem więc nową fabułę.

Lubi Pan powieści Fredericka Forsytha czy Roberta Ludluma?

Oczywiście. Ale gdzie mi tam do tych tuzów, Lee Childa, czy innych słynnych autorów, głównie powieści sensacyjnych. Nie powiem, że się nimi inspirowałem, bo nie naśladowałem ich stylu. Ale pewnie jakiś ich wpływ na to, co sam wymyśliłem, był na pewno.

Zatrzymajmy się na chwilę na pierwszej książce – „Depopulacji”. Pojawia się w niej bardzo mocno pewien wątek medyczny. Zna się Pan na tym, nikt Pana w tej dziedzinie nie zaskoczy, nikt nie zarzuci fantazjowania czy poruszania się po jakimś niepewnym gruncie i brnięcia w jakieś niestworzone historie. Ale ważną rolę odgrywa także polityka i to w skali międzynarodowej, globalnej. Chiny, Indie, Daleki Wschód, do tego lekarze i zagadka medyczna. Więcej ani słowa, żeby nie spojlerować. Ale czy podobna historia nie mogłoby się wydarzyć, np. w Polsce?

Oczywiście, że mogłaby. Tylko że obie te książki, to mieszanka moich autentycznych przeżyć. Część z nich została opisana w taki sposób jak miały miejsce. Część się zdarzyła, ale jest trochę, powiedzmy, podkolorowana, a część jest kompletnie wymyślona. Pierwsza książka jest z grubsza o zagrożeniach chorobami wirusowymi, a pamiętajmy, że pandemia się zaczęła w Chinach i co do tego nie ma wątpliwości. To jest w miarę sensownie opisane. Dodam jeszcze, że w pierwszym manuskrypcie, który przekazałem redakcji medycyny było więcej. Ale redaktorzy uznali, że dla przeciętnego czytelnika to jest za dużo. Musieliśmy więc trochę to skrócić, trochę opisać prostszym językiem. Jeśli jednak chodzi o chorobę, która tam występuje, bardzo poważna, to jest ona opisana w taki sposób w jaki się pojawia, objawia, występuje. Może tylko ciut bardziej optymistycznie.

To nie jest choroba wymyślona, występuje na co dzień?

Ona dotyka prawie trzy osoby na 100 tysięcy. Ale jeżeli policzymy populację choćby Polski, to tych chorych trochę u nas jest. To bardzo nieprzyjemna choroba, bo to jest rodzaj nowotworu atakującego szpik kostny. Przestaje on produkować krwinki czerwone. To się oczywiście próbuje leczyć, próbuje opóźniać tę chorobę, ale ona jest w zasadzie nieuleczalna. U młodszych chorych, można próbować transplantacji szpiku. Natomiast u osób w pewnym wieku już to jest obarczone zbyt wielkim ryzykiem. Można opóźniać bieg tej choroby, natomiast nie wymienimy wszystkich kości, żeby znowu szpik produkował krwinki. Tę rolę przejmuje śledziona, trochę wątroba, trochę cały organizm. Jest to poważna choroba, którą się koncerny medyczne zajmują relatywnie rzadko. Nie występuje ona tak często, żeby wymyślanie leków na jej leczenie przynosiło jakiś duży biznes. Są jakieś postępy w jej leczeniu na całym świecie, również w Polsce. Ale tak czy owak, to jest bardzo poważne schorzenie.

Czy ta choroba może się zamienić w epidemię globalną?

Nie, w tym wypadku to już jest fikcja.

W powieściach mamy także wątki sensacyjne.

W pierwszej książce, to było już od dawna przemyślane, chciałem, żeby bohaterowie, którzy zwykle występują jako dobrzy, okazywali się niekoniecznie tacy znowu dobrzy. Zapleciona intryga wynika z tego, co się trochę dzieje na świecie. Pojawia się słynna teoria Malthusa – przeludnienia, mówiąca o tym, że ludzi jest za dużo. Jej zwolennicy wierzą, że wojny od czasu do czasu oczyszczają świat. Jestem oczywiście jak najdalszy od tego typu twierdzeń, ale opisałem to właśnie trochę w krzywym zwierciadle a trochę jako memento, jako ostrzeżenie. Natomiast druga część wynika z mojej wiedzy, trochę może większej niż ta dostępna w mediach na temat tego, co się politycznie w tej chwili na świecie dzieje. Z racji choćby dzielności w Zgromadzeniu Parlamentarnym NATO uczestniczę w spotkaniach, których część jest opatrzona klauzulami tajności. Tego oczywiście w tej książce nie ma, ale trochę takiego oglądu, co się może zdarzyć, jeżeli byśmy np. rozważali pewne czarne scenariusze, już się w tej książce znajduje.

Czytelnik ma więc możliwość zbliżenia się do pewnej granicy wielkiej tajemnicy, ociera się o nią, ale jej nie zgłębia?

Tam jest zaprezentowana część zdarzeń, które są absolutnie prawdziwe. Część pochodzi z mojego życia, część wynika z ogólnie dostępnej wiedzy, część faktów jest lekko zmienionych, a część to już sensacja, fikcja polityczna. Zagadką dla czytelnika pozostaje, żeby jak to młodzież mówi, „rozkminić”, co jest czym.

Czy pracując nad tymi książkami konsultował Pan niektóre wątki z ekspertami różnych branż np. ze służb specjalnych?

W odniesieniu do samej książki nie, ale z racji pełnienia funkcji Marszałka Senatu, miałem oficjalne kontakty z ludźmi ze służb specjalnych, bo taka jest natura tej funkcji. Mieliśmy np. pewne tajne szkolenia w ośrodku cyberbezpieczeństwa. Moja wiedza na ten temat jest, powiedzmy, może trochę większa niż przeciętna. Natomiast jeśli chodzi o zagadnienia związane z polityką i dyplomacją, to już polegałem na własnym doświadczeniu.

W swoich książkach wykorzystał Pan także swoje doświadczenia podróżnicze?

W dużej mierze tak. Miałem okazję być w tych wszystkich krajach, które pojawiają się w moich powieściach, oczywiście w zupełnie innych okolicznościach. Bardziej łagodnych. Natomiast przed oddaniem książek do redakcji poprosiłem swoich dwóch kolegów lekarzy – jednego z USA i jednego z Wielkiej Brytanii, żeby przeczytali manuskrypty. I oni, po tej lekturze, zachęcili mnie, żeby to opublikować. Ten z Anglii nawet stwierdził, że pierwsza książka, to jest właściwie gotowy scenariusz na nowego Bonda (śmiech). Akcja dzieje się dość wartko, przenosi w różne miejsca, krąży po całym świecie a nawet jest tam jeszcze wpleciony Watykan. Natomiast trzeba byłoby to przetłumaczyć na język angielski. Pozostawiam to już wydawnictwu czy jest zainteresowana tym, żeby te książki wypuścić na rynek międzynarodowy czy też nie.

W „Depopulacji” pojawia się Monika Sobień-Górska. Jako współautorka, czy jako konsultantka?

Monika jest żoną naszego słynnego kabareciarza, Roberta Górskiego z Kabaretu Moralnego Niepokoju. Natomiast to była decyzja wydawnictwa, bo mieli do czynienia ze mną jako nowym autorem i nie wiedzieli, co z tego wyniknie. Poprosili więc Monikę, pracującą w nim, żeby dołożyła do tego manuskryptu dosłownie około 1% tzw. wątków kobiecych. Została więc ujęta jako współautorka. Natomiast w przypadku drugiej książki, to do tych wątków damskich miałem już inną konsultantkę. Ale ona nie chciała figurować jako współautorka. Udział obu pań był istotny, choć ilościowo bardzo niewielki. Całość, że tak powiem, to wytwór mojego umysłu.

„Depopulacja” miała pozytywny odzew i cieszyła się zainteresowaniem czytelników. “Rosyjska ruletka” już jest na rynku.

Mamy zaplanowane spotkania autorskie w kilku miastach w Polsce. W naszych realiach takie imprezy zwykle mają wpływ na sprzedaż. Ale nigdy nie traktowałem i nie traktuję mojego pisania jako sposobu na zarabianie pieniędzy, nawet przez moment nie chodziło o jakąkolwiek merkantylizację mojej twórczości.

Czy pracuje Pan już nad trzecią książką?

Jeszcze nie. Zrobiłem sobie przerwę. Zwykle to jest cykl około dwuletni. Muszę obmyśleć jeszcze parę rzeczy. Wstępnie roboczy tytuł trzeciego tomu, jak można się domyślać, wynika z drugiego, będzie brzmiał “Amerykański poker”. (śmiech)

Ale pewne wątki, pewnie bohaterowie z poprzednich tomów także się pojawią?

Owszem.

Ma Pan łatwość pisania? Lubi Pan to robić? Niektórzy autorzy często twierdzą, że pisanie to ciężka praca, wręcz katorga, prawdziwe churchillowska krew, pot I łzy.

Nie, to nie jest dla mnie męczarnia. Raczej doskwiera mi brak czasu. To nie można poświęcić jakieś pół godzinki i idziemy robić coś innego. Trzeba narzucić sobie jakiś reżim, żeby codziennie pisać przez kilka godzin. Ja na to nie mam czasu, nie mogę sobie na to pozwolić. Natomiast później kluczowy jest wybór redaktora, który sugeruje jakieś zmiany lub udoskonalenia. Miałem szczęście do dwóch pań redaktorek, które rzeczywiście uczyniły te manuskrypty lepszymi. Ale muszę też stwierdzić, że poprosiłem o zmianę innej z redaktorek, bo zupełnie się z nią nie potrafiłem dogadać. Miałem wrażenie, że chce napisać własną książkę, a nie zająć się redakcją tego, co już zostało stworzone.

Nie kusi Pana, żeby po wydaniu tego trzeciego tomu sięgnąć po tematykę związaną z np. polską polityką, dyplomacją, medycyną? To przecież również gotowe materiały na książki, nawet sensacyjne.

Bardziej sobie wyobrażam, że jednak musiałby to być rodzaj wywiadu – rzeki. Z kimś, kto to zgrabnie przeleje na papier. Bo samemu nie wiem, czy by mi wystarczyło energii. Przy tym zakresie obowiązków i licznych zajęciach, to naprawdę już ten drugi tom rodził się w większych bólach. Przede wszystkim z braku czasu. W tym przypadku wolałbym usiąść z osobą dobrze piszącą i opowiadać o medycynie, polityce, życiu. Czy to by znalazło uznanie w oczach czytelników? Tego nie można przewidzieć, choć parę rzeczy można by tam, że tak powiem, sprzedać z dobrym pieprzem.

Z taką wiedzą jaką Pan posiada, to chyba można byłoby śmiało pokusić się o taką polską wersję np. “House of Cards”.

No, może nie do tego stopnia. Ale zwłaszcza ten okres czterech lat bycia Marszałkiem Senatu był niezwykle fascynujący. I tam zdarzyło się trochę rzeczy, o których szeroka publiczność nie wie, a mogłaby się wtedy dowiedzieć. Zobaczymy.

Czy pracuje Pan już nad trzecią książką?

Jeszcze nie. Zrobiłem sobie przerwę. Zwykle to jest cykl około dwuletni. Muszę obmyśleć jeszcze parę rzeczy. Wstępnie roboczy tytuł trzeciego tomu, jak można się domyślać, wynika z drugiego, będzie brzmiał “Amerykański poker”. (śmiech)

Ale pewne wątki, pewnie bohaterowie z poprzednich tomów także się pojawią?

Owszem.

Ma Pan łatwość pisania? Lubi Pan to robić? Niektórzy autorzy często twierdzą, że pisanie to ciężka praca, wręcz katorga, prawdziwe churchillowska krew, pot I łzy.

Nie, to nie jest dla mnie męczarnia. Raczej doskwiera mi brak czasu. To nie można poświęcić jakieś pół godzinki i idziemy robić coś innego. Trzeba narzucić sobie jakiś reżim, żeby codziennie pisać przez kilka godzin. Ja na to nie mam czasu, nie mogę sobie na to pozwolić. Natomiast później kluczowy jest wybór redaktora, który sugeruje jakieś zmiany lub udoskonalenia. Miałem szczęście do dwóch pań redaktorek, które rzeczywiście uczyniły te manuskrypty lepszymi. Ale muszę też stwierdzić, że poprosiłem o zmianę innej z redaktorek, bo zupełnie się z nią nie potrafiłem dogadać. Miałem wrażenie, że chce napisać własną książkę, a nie zająć się redakcją tego, co już zostało stworzone.

Nie kusi Pana, żeby po wydaniu tego trzeciego tomu sięgnąć po tematykę związaną z np. polską polityką, dyplomacją, medycyną? To przecież również gotowe materiały na książki, nawet sensacyjne.

Bardziej sobie wyobrażam, że jednak musiałby to być rodzaj wywiadu – rzeki. Z kimś, kto to zgrabnie przeleje na papier. Bo samemu nie wiem, czy by mi wystarczyło energii. Przy tym zakresie obowiązków i licznych zajęciach, to naprawdę już ten drugi tom rodził się w większych bólach. Przede wszystkim z braku czasu. W tym przypadku wolałbym usiąść z osobą dobrze piszącą i opowiadać o medycynie, polityce, życiu. Czy to by znalazło uznanie w oczach czytelników? Tego nie można przewidzieć, choć parę rzeczy można by tam, że tak powiem, sprzedać z dobrym pieprzem.

Z taką wiedzą jaką Pan posiada, to chyba można byłoby śmiało pokusić się o taką polską wersję np. “House of Cards”.

No, może nie do tego stopnia. Ale zwłaszcza ten okres czterech lat bycia Marszałkiem Senatu był niezwykle fascynujący. I tam zdarzyło się trochę rzeczy, o których szeroka publiczność nie wie, a mogłaby się wtedy dowiedzieć. Zobaczymy.

Prestiż  
Grudzień 2025