W powieściach mamy także wątki sensacyjne.
W pierwszej książce, to było już od dawna przemyślane, chciałem, żeby bohaterowie, którzy
zwykle występują jako dobrzy, okazywali się niekoniecznie tacy znowu dobrzy. Zapleciona intryga
wynika z tego, co się trochę dzieje na świecie. Pojawia się słynna teoria Malthusa – przeludnienia,
mówiąca o tym, że ludzi jest za dużo. Jej zwolennicy wierzą, że wojny od czasu do czasu oczyszczają
świat. Jestem oczywiście jak najdalszy od tego typu twierdzeń, ale opisałem to właśnie trochę w
krzywym zwierciadle a trochę jako memento, jako ostrzeżenie. Natomiast druga część wynika z mojej
wiedzy, trochę może większej niż ta dostępna w mediach na temat tego, co się politycznie w tej
chwili na świecie dzieje. Z racji choćby dzielności w Zgromadzeniu Parlamentarnym NATO uczestniczę w
spotkaniach, których część jest opatrzona klauzulami tajności. Tego oczywiście w tej książce nie ma,
ale trochę takiego oglądu, co się może zdarzyć, jeżeli byśmy np. rozważali pewne czarne scenariusze,
już się w tej książce znajduje.
Czytelnik ma więc możliwość
zbliżenia się do pewnej granicy wielkiej tajemnicy, ociera się o nią, ale jej nie zgłębia?
Tam jest zaprezentowana część zdarzeń, które są absolutnie prawdziwe. Część pochodzi z
mojego życia, część wynika z ogólnie dostępnej wiedzy, część faktów jest lekko zmienionych, a część
to już sensacja, fikcja polityczna. Zagadką dla czytelnika pozostaje, żeby jak to młodzież mówi,
„rozkminić”, co jest czym.
Czy pracując nad tymi książkami
konsultował Pan niektóre wątki z ekspertami różnych branż np. ze służb specjalnych?
W odniesieniu do samej książki nie, ale z racji pełnienia funkcji Marszałka Senatu, miałem
oficjalne kontakty z ludźmi ze służb specjalnych, bo taka jest natura tej funkcji. Mieliśmy np.
pewne tajne szkolenia w ośrodku cyberbezpieczeństwa. Moja wiedza na ten temat jest, powiedzmy, może
trochę większa niż przeciętna. Natomiast jeśli chodzi o zagadnienia związane z polityką i
dyplomacją, to już polegałem na własnym doświadczeniu.
W swoich
książkach wykorzystał Pan także swoje doświadczenia podróżnicze?
W
dużej mierze tak. Miałem okazję być w tych wszystkich krajach, które pojawiają się w moich
powieściach, oczywiście w zupełnie innych okolicznościach. Bardziej łagodnych. Natomiast przed
oddaniem książek do redakcji poprosiłem swoich dwóch kolegów lekarzy – jednego z USA i jednego z
Wielkiej Brytanii, żeby przeczytali manuskrypty. I oni, po tej lekturze, zachęcili mnie, żeby to
opublikować. Ten z Anglii nawet stwierdził, że pierwsza książka, to jest właściwie gotowy scenariusz
na nowego Bonda (śmiech). Akcja dzieje się dość wartko, przenosi w różne miejsca, krąży po całym
świecie a nawet jest tam jeszcze wpleciony Watykan. Natomiast trzeba byłoby to przetłumaczyć na
język angielski. Pozostawiam to już wydawnictwu czy jest zainteresowana tym, żeby te książki
wypuścić na rynek międzynarodowy czy też nie.
W „Depopulacji”
pojawia się Monika Sobień-Górska. Jako współautorka, czy jako konsultantka?
Monika jest żoną naszego słynnego kabareciarza, Roberta Górskiego z Kabaretu Moralnego
Niepokoju. Natomiast to była decyzja wydawnictwa, bo mieli do czynienia ze mną jako nowym autorem i
nie wiedzieli, co z tego wyniknie. Poprosili więc Monikę, pracującą w nim, żeby dołożyła do tego
manuskryptu dosłownie około 1% tzw. wątków kobiecych. Została więc ujęta jako współautorka.
Natomiast w przypadku drugiej książki, to do tych wątków damskich miałem już inną konsultantkę. Ale
ona nie chciała figurować jako współautorka. Udział obu pań był istotny, choć ilościowo bardzo
niewielki. Całość, że tak powiem, to wytwór mojego umysłu.
„Depopulacja”
miała pozytywny odzew i cieszyła się zainteresowaniem czytelników. “Rosyjska ruletka” już jest na
rynku.
Mamy zaplanowane spotkania autorskie w kilku miastach w
Polsce. W naszych realiach takie imprezy zwykle mają wpływ na sprzedaż. Ale nigdy nie traktowałem i
nie traktuję mojego pisania jako sposobu na zarabianie pieniędzy, nawet przez moment nie chodziło o
jakąkolwiek merkantylizację mojej twórczości.
Czy pracuje Pan już
nad trzecią książką?
Jeszcze nie. Zrobiłem sobie przerwę. Zwykle
to jest cykl około dwuletni. Muszę obmyśleć jeszcze parę rzeczy. Wstępnie roboczy tytuł trzeciego
tomu, jak można się domyślać, wynika z drugiego, będzie brzmiał “Amerykański poker”. (śmiech)
Ale pewne wątki, pewnie bohaterowie z poprzednich tomów także się pojawią?
Owszem.
Ma Pan łatwość pisania? Lubi Pan to robić?
Niektórzy autorzy często twierdzą, że pisanie to ciężka praca, wręcz katorga, prawdziwe
churchillowska krew, pot I łzy.
Nie, to nie jest dla mnie
męczarnia. Raczej doskwiera mi brak czasu. To nie można poświęcić jakieś pół godzinki i idziemy
robić coś innego. Trzeba narzucić sobie jakiś reżim, żeby codziennie pisać przez kilka godzin. Ja na
to nie mam czasu, nie mogę sobie na to pozwolić. Natomiast później kluczowy jest wybór redaktora,
który sugeruje jakieś zmiany lub udoskonalenia. Miałem szczęście do dwóch pań redaktorek, które
rzeczywiście uczyniły te manuskrypty lepszymi. Ale muszę też stwierdzić, że poprosiłem o zmianę
innej z redaktorek, bo zupełnie się z nią nie potrafiłem dogadać. Miałem wrażenie, że chce napisać
własną książkę, a nie zająć się redakcją tego, co już zostało stworzone.
Nie
kusi Pana, żeby po wydaniu tego trzeciego tomu sięgnąć po tematykę związaną z np. polską polityką,
dyplomacją, medycyną? To przecież również gotowe materiały na książki, nawet sensacyjne.
Bardziej sobie wyobrażam, że jednak musiałby to być rodzaj wywiadu – rzeki. Z kimś, kto to
zgrabnie przeleje na papier. Bo samemu nie wiem, czy by mi wystarczyło energii. Przy tym zakresie
obowiązków i licznych zajęciach, to naprawdę już ten drugi tom rodził się w większych bólach. Przede
wszystkim z braku czasu. W tym przypadku wolałbym usiąść z osobą dobrze piszącą i opowiadać o
medycynie, polityce, życiu. Czy to by znalazło uznanie w oczach czytelników? Tego nie można
przewidzieć, choć parę rzeczy można by tam, że tak powiem, sprzedać z dobrym pieprzem.
Z taką wiedzą jaką Pan posiada, to chyba można byłoby śmiało pokusić się o
taką polską wersję np. “House of Cards”.
No, może nie do tego
stopnia. Ale zwłaszcza ten okres czterech lat bycia Marszałkiem Senatu był niezwykle fascynujący. I
tam zdarzyło się trochę rzeczy, o których szeroka publiczność nie wie, a mogłaby się wtedy
dowiedzieć. Zobaczymy.